Wypity troszkę jestem a przygotowuję reportaż do gazety więc będą przedpremierowe wypociny :-)
...Jeszcze tylko ostatnie bukwy wpisywane w formularzu, jeszcze tylko opłata za autostrady, jeszcze wiza z pouczeniem żeby ją przedłużyć w pierwszym napotkanym komisariacie milicji i..... jesteśmy w kraju, którego nie ma. Nie uznaje tego kraju Unia Europejska (choć unijne produkty w sklepach są) a tym samym nie uznaje go Polska (choć soki i serki od wiodących polskich producentów można nawet na wsiach kupić). Po ukraińskich szosach, gdzie jak krowę jeszcze z dziury widać to wcale nie dziura napotykamy całkiem miłą odmianę w postaci równych jak stół dróg, ledowych wyświetlaczy na skrzyżowaniach, wykoszonych oraz uporządkowanych poboczy więc czujemy się jak w UE. Ale nie... u nas ludzie inni. Zatrzymasz się w Polsce na parkingu pytając o drogę to w najlepszym razie ktoś Ci wytłumaczy. W Naddniestrzu jest inaczej - tutaj kierowca mówi, żeby jechać za nim i doprowadza Cię do miejsca, którego szukałeś. Dziwne, nieprawdaż? Moja piękniejsza połowa - nakarmiona unijną propagandą dotyczącą tego kraju - zaczyna dochodzić do siebie bo widzi, że w pierwszym na trasie miasteczku ludzie są mili, uczynni i cieszą się, że odwiedzają ich Polacy. Waluta jest niewymienialna więc pani w banku wymieniając nam dolary na "pridniestrowskie" ruble przeprasza, że to tak długo trwa ale ma obowiązek sprawdzić czy nie są fałszywe. Naszym celem jest rzeka Waładynka i jar, w którym zły Bohun więził piękną kniaziównę Kurcewiczównę więc pilotowani przez napotkanego na stacji benzynowej niezłej postury "parachutczyka" (żołnierza wojsk spadochronowych) dojeżdżamy do rzeki i.... zostajemy poinstruowani gdzie i jak dojechać, co można tutaj jeszcze ciekawego zobaczyć oraz zostajemy zaproszeni na obiad u niego w domu :-) Olewamy zaproszenie bo dla nas ciekawe jest tutaj wszystko i podążamy według wskazówek do celu. Niestety.... niezbyt dobra znajomość rosyjskiego kończy się błądzeniem po górach więc w pierwszej napotkanej wiosce zatrzymujesmy się przy domu i prosimy o pomoc. W zamian dostajemy arbuza, trzy piękne dziewczyny (z czego jedna nieletnia) za przewodniczki i... raj na ziemi. Pokazują nam wszystko, co ta ziemia ma do pokazania cudzoziemcom: jar Horpyny, dom Horpyny, górę w kształcie głowy i tuzin innych cudownych miejsc.
Kolejny etap to większe miasto i ksiądz Tadeusz. Tadek to facet z jajami, który na wysypisku śmieci, w bezpośrednim sąsiedztwie narodowej rosyjskiej cerkwi wybudował katolicki kościół i ma sie tam dobrze. Zostawiamy mu rzeczy przywiezione przez nas z Polski, w zamian inkasujemy kilkanaście butelczyn jego swojskiego wina i udajemy się na nocleg do hotelu. Do hotelu rodem z petetekowskich noclegowni z lat 60-tych ubiegłego wieku. Cuchnącego starą szmatą i z niedziałającą klimatyzacją przy trzydziestostopniowej nocy zmuszając nas do spania na balkonie. Jako jedyni goście mamy zapewnioną specjalną ochronę milicjanta krążącego całą noc wokół hotelu i pilnującego nas i naszego samochodu. Wypijamy z nim flaszeczkę i dwie lokalnej zarąbiastej wódeczki i razem śpiewamy "Smugliankę Mołdawiankę" oraz "W stepie szerokim" budząc tym samym mieszkańców bloku położonego wokół hotelu. No cóż... zrobiła się z tego impreza na pół osiedla do białego rana - tak zagrały nasze i ich słowiańskie dusze :-)
Następnego dnia w okolicach 13.00 czyli o poranku udajemy się na komisariat milicji. Udajemy się to trywialny zwrot - jesteśmy do tego zmuszeni przez obsługę hotelu i radę osiedla bo wiza nam się kończy a trzeba ją przedłużyć. Ktoś za nas wypisał formularze, ktoś za nas zapłacił kilka rubli i w wesołym towarzystwie zawitaliśmy na lokalny komisariat. A tam urzędowa zgroza i horror - cud piękności milicjantka zamiast tradycyjnie przedłużyć nam wizę o 72 godziny nakazała nam zostać aż.... pół roku!!! Bo piękny kraj, bo nas ludzie lubią, bo ładnie śpiewam "Katiuszę", bo tyle wódki to i oni wypić nie umieją.... :-)
Pod pozorem wyjazdu do Tyraspola zmywamy się z miasteczka i wracamy do domu. Na pamiątkę mamy numery telefonów ludzi z miast i wsi, zaproszenia dla wszystkich Polaków i zajefajne wspomnienia.
Wracamy tam jak tylko to będzie możliwe i jak przygotujemy wątroby do pokazania im, iż Polak potrafi :-)
Pozdrawiam
duke